Basta, czyli kiedy powiem sobie dość…

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Umiemy budować domy, nie umiemy budować siebie. Tworzymy samych siebie na różnych fundamentach. Większość z nas ma w nich cegły z miłości i wsparcia, z otuchy, nadziei, ale też jest sporo cegieł, które tworzone były w bólu. Niektórzy z nas mają w swoim kodzie zapisane najmocniej te niefajne momenty, te gesty, które były nie takie, jakbyśmy chcieli, które, mimo że faktycznie w nas niewymierzone, to jednak boleśnie utrwalone.

Z biegiem lat dostrzegamy, że sporo rzeczy błędnie zinterpretowaliśmy. Dociera do nas, że bliscy nam ludzie chcieli nas zbudować, a nie podciąć nam skrzydła. Dawali tyle ile mogli, ile dać umieli, a że to nie zawsze nam wystarczało to już całkiem inna sprawa. Pewnie były chwile, gdy czuliśmy, że wszyscy, którzy akurat mieli do nas dostęp, zawiedli, zbudowali nasz osobisty ogrom napięcia i niewiary w siebie. A dokładniej pozwoliliśmy sobie uwierzyć w zasadności ich ciosów. I choćby później przyszli ludzie i dobudowali kolejne cegły z tego, co dobre, to w środku ciągle gdzieś gnije to, co zostało w nas przemielone, skopane, zepsute. Zazwyczaj tego nie dostrzegamy, doznajemy objawienia w kwestii własnego gnicia w zupełnie przypadkowych sytuacjach. Czasem jakiś gest, czyjeś słowo, pytanie albo to, co przed chwilą przeczytaliśmy, zobaczyliśmy czy usłyszeliśmy, przypomina nam, że jest tam w środku coś, co uwiera, co sprawia, że nie czujemy się kompletni, pełnowartościowi. Czujemy, że ktoś nam zrobił kuku, że sami sobie nabiliśmy guza, często zupełnie nieświadomie, bo znaleźliśmy się, zdawać by się mogło, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, tylko z nieodpowiednimi ludźmi, ale tej części przysłowia nie ma, najważniejsze przecież jest czas i miejsce i chwytanie okazji, bo może się nie powtórzyć, prawda?

Mówi się, że dobrze uczyć się na błędach innych ludzi, ale wszyscy wiemy, jak z tym uczeniem się na błędach innych jest. Niech mówią: u mnie to wszystko będzie inaczej wyglądało, przecież nie ma dwóch identycznych sytuacji. A później najczęściej okazuje się, jak u tej osoby, co to jej wysłuchaliśmy, ale nie posłuchaliśmy. Wtedy nauczeni już swoim błędem możemy iść dalej przez świat z jeszcze większym poczuciem, że coś tam w nas, w środku jest nie tak i nigdy nie będziemy lepszą wersją siebie, o której dziś tak głośno.

A może wystarczy posłuchać siebie samego, jak lekarz, albo jeszcze lepiej, jak dobry człowiek, chcący pomóc innemu, dobremu człowiekowi? Spojrzeć na siebie z wyrozumiałością i zamiast ciągle wciskać restart, zaczynać od początku niemalże codziennie i udawać, że to, co wczoraj, dwa dni temu, czy dwadzieścia lat wstecz, nie ma znaczenia, spróbować nadać temu sens. Zamiast się restartować alkoholem, narkotykami, seksem czy sportem warto sprawdzić „kto tam, kto tam jest w środku”. Wygrzebać wszystko, poskładać na nowo, zrobić aktualizację względem obecnej sytuacji, porozmawiać z tymi, którzy tę aktualizację mogą pomóc zrobić i żyć dzięki temu po prostu lepiej.

Czasem trzeba wykrzyczeć pewne kwestie na całe gardło, żeby dotarło nie tylko do ludzi wokół, ale i do nas samych do naszych trzewi, żeby się obudzić. A później można iść do tych, którzy próbując pomóc nam zbudować siebie, narobili nam trochę bajzlu. Pogadać z rodziną, powiedzieć, czego się oczekuje, co może się dać od siebie. I nie bać się powiedzieć: potrzebuję więcej ciepła, a mniej marudzenia, albo więcej opieprzu, a mniej głaskania po główce. I nieważne, ile mamy lat – 20, 30, 40, czy 50 – zawsze znajdą się sytuacje, w których będziemy chcieli krzyczeć: BASTA, MAM ZŁY DZIEŃ, MÓWIĘ DOŚĆ, nie mam zamiaru więcej udawać, że to czy tamto mi pasuje. I co ważne, jeśli taka ochota nas najdzie, nie czekajmy kilka lat na to, by te słowa powiedzieć, mówmy od razu.

I teraz wszyscy, niczym Alicja Majewska zaśpiewajmy: „To nie sztuka wybudować nowy dom. Sztuka sprawić, by miał w sobie duszę”. I to budowanie miejsca dla swojej duszy jest takie ważne. Musimy poznać sami siebie i jeszcze poznać siebie poprzez innych, bo człowiek jakby nie patrzeć jest zwierzęciem stadnym i nawet największy indywidualista będzie miał problem ze zbudowaniem domu na swą duszę w pojedynkę.

Rzucam w eter BASTA i idę dalej – już nie z duszą na ramieniu, już z duszą we właściwym miejscu 😉

Reklama