„Cześć, jestem Nomatka”. Nomadyczne życie Mai i jej rodziny

nomatka-1

fot.Leszek Garstka

Wyobraziłam sobie, że ktoś mnie nie zna, widzimy się pierwszy raz w życiu. Jak ujęłabym esencję tego kim jestem? Tak, żeby było w sposób dobrze znany chociażby z encyklopedii, gdzie obok imienia i nazwiska widnieją daty narodzin i śmierci, plus parę określeń ujmujących, co ktoś w tej klamrze życiowej zrobił.

Całe życie w trzech linijkach. Przeżywałam to wielokrotnie, a mój tata napomknął któregoś razu – pomyśl, co trzeba zrobić, żeby w ogóle mieć chociaż te trzy linijki.

Kim ja jestem? 

 
Reklama

fot.Leszek Garstka

Cześć, jestem Nomatka. 

Żyję, tak mi się zdaje. Każdego dnia trochę bardziej świadomie, jednocześnie każdego dnia bardziej połączona z podświadomością. Wiodę życia, chodzę na spacery. Podróżowanie mam we krwi, która -jestem praktycznie pewna – otarła się kiedyś o hiszpańskie korzenie (praprapraprababciu? a może bisbisbisabuela?)

Wychowałam się/wychowano mnie w kulturze ocen, porównań, bycia najlepszą, bycia niewystarczająco dobrą, bycia za jakąś-tam (podstaw dowolny przymiotnik). 

Moja romantyczna natura i wrażliwość przysporzyły mi w życiu wiele radości i cierpienia zarazem, a ja pielęgnowałam je w sobie niczym Mały Książę swoją różę, co było i nadal jest wyzwaniem w świecie, w którym raczej słyszy się o twardej dupie i odbija od ekranów dotykowych podczas prób nawiązania żywych, autentycznych relacji (i tak, ujęłabym to w moim życiorysie również przed okresem pandemicznym). 

Lubię odurzający zapach kwiatów i smak kawy. Wzruszam się na bajkach tak, jakbym oglądała je pierwszy raz w życiu. W dzieciństwie nadawałam imiona drzewom, polanom, żyłam wyobraźnią i miłością. Ale… raczej nikt nie zapyta mnie ot tak, kim jestem, ani o to, co lubię. Raczej czym się zajmuję. 

fot z archiwum prywatnego Nomatki

Dlaczego Nomatka? O, takie pytanie już prędzej.

Motywem przewodnim mojego życia jest podróżowanie. Nieważne czy do Australii, na koniec Polski, do lasu 100 metrów dalej, czy w głąb siebie. Wszystko się łączy i przeplata.

Nomadka 5 lat temu została matką i połączyła dwa słowa w jedno. Nie miałam wizji swojego macierzyństwa, nie wiedziałam, co będę robić, kiedy zostanę mamą. Okazało się, że wystarczyło, tylko i aż, zaufać sobie i podążać za intuicją, która, w moim przypadku, wybrzmiała wewnętrznym głosem i jednocześnie przekazem z zewnątrz: 

„rób to, co kochasz, nie patrz na innych, reszta się ułoży”. 

I tak też zrobiłam. Nie patrząc na innych, kiedy Nomadeczka skończyła 2 i pół miesiąca, wyprowadziłam się wraz z Nomadkiem (tatą Nomadeczki) z miejsca, w którym zatrzymaliśmy się na czas ciąży. Szaleństwo? Pewnie zdaniem niektórych nie pierwsze i nie ostatnie w naszym życiu. Ruszyliśmy na polskie rzeki realizować projekt kulturalno-edukacyjny. 

fot.Leszek Garstka

Spaliśmy w kajucie, używaliśmy pieluch wielorazowych, a to dostarczało pretekstu do nowych znajomości, kiedy w małych nadrzecznych miejscowościach ruszaliśmy na podbój lokalnych pralek. Uciekaliśmy przed komarami, organizowaliśmy pokazy filmowe, nosiliśmy w chuście, Nomadeczka jadła oczami z całą załogą przy stole, leżąc na jego końcu, na swoim brzuszku. Po prostu była częścią społeczności, którą akurat współtworzyliśmy.

I tak jest do dziś. Jest małym człowiekiem o potężnej wyobraźni i zaufaniu do siebie i do świata. Obecna w różnych sytuacjach, których my jesteśmy częścią. Nie, nikt nie robi sobie z nami zdjęć (chociaż kiedy Nomadeczka była na swojej pierwszej w życiu wystawie, gdzie prezentowano film, który stworzyliśmy w czasie ciąży, jedna pani ukradkiem sfotografowała jej bose miesięczne stópki wystające spod kocyka, a potem przyznała, że nie mogła się oprzeć).

Zdarza się, że ta, w jakimś sensie, „odmienność” naszego życia wywołuje w ludziach coś na kształt niepokoju, może tęsknoty, że „może oni też by tak chcieli?”, co przekłada się na nieprzyjemne dla nas sytuacje.  

Nomadeczka jest dzieckiem zimnolubnym, a to oznacza, że ubiera się w trochę mniej warstw niż zazwyczaj noszą ludzie. Kilka razy spacerując miastem w jesienno-zimowym okresie otrzymywałam groźby, że ktoś zadzwoni na policję, bo ja się znęcam nad dzieckiem i jemu na pewno jest za zimno, że co ze mnie za matka i „no gdzie dziecko będzie wiedziało czy mu ciepło czy zimno?”.

fot.Leszek Garstka

Uważam, że nasze nomadyczne życie nie jest wcale wyjątkowe i zarazem jest najbardziej wyjątkowe, bo jest nasze. I każde ludzkie życie takie jest, niezależnie od tego, czy nigdy nie wyjechałeś poza granice miasta, czy wybrałaś się w podróż dookoła świata, czy lubisz spędzać czas oglądając seriale czy może rosyjskie kino, gdzie jeden kadr potrafi trwać 7 minut, a może jedno i drugie?

Najważniejsze pytanie dla mnie to czy mi jest z tym przyjemnie, dobrze, czy to jest to, czego pragnę, o czym marzę, czy wzbogacam życie swoje i innych? Jeśli tak – żaden inny człowiek nie wpłynie na mnie, żebym coś zmieniała, tylko dlatego, że on uważa to za pokraczne, dziwne, szalone czy głupie. 

A opowiadam o tym, ponieważ wcale nie miałam tak od początku, nie urodziłam się z tym i nie jestem ekspertką w nieprzejmowaniu się opinią innych. Kiedyś robiłam dokładnie to, czego pragnęło moje otoczenie, uzależniałam swoje życie od zdania znajomych, rodziny, czasem nawet nieznajomych (sic!), próbowałam zadowolić wszystkich i finalnie zostałam z pustką w sercu i na zewnątrz. Teraz, wybieram pustkę, wiem, że to moja decyzja i biorę za nią odpowiedzialność.

A jeżeli zapytasz mnie o filozofię życia czy coś w tym stylu, odpowiem krótko – TU i TERAZ. W tym zawiera się dla mnie wszystko: budowanie mocnych, opartych na zaufaniu relacji, komunikowanie się bez przemocy, swobodna zabawa, rodzicielstwo bliskości, radość, miłość, uważność, smutek, płacz, gniew, lęk.

fot.Leszek Garstka

Tu i teraz to moje życiowe motto, które odkryłam wiele lat temu, będąc jeszcze w liceum, a może nawet w gimnazjum czy podstawówce. Ono ewoluuje ze mną, a ja z nim. I odkrywam wciąż jego nowe znaczenia, zupełnie jak w byciu mamą czy partnerką.

Bycie Nomatką to największa podróż mojego życia, w której nic nie jest, wszystko się staje, jesteśmy my, nasza miłość i nasze trudności. Tych nie brakuje. Nie pretendowałabym do okładki magazynu, który opowiada o życiu, które idzie jak z płatka i jest oblane przesłodzonym lukrem. Bo nie jest. Codzienność to wszystko, co mamy, a w niej moc emocji, które mogą zasilać, ale potrafią też obezwładniająco porwać i wówczas odlatujemy targani złością, frustracją, bezsilnością i smutkiem. Lądowanie nie zawsze jest miękkie.

Póki co całe moje doświadczenie życiowe podpowiada mi, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. A kiedy tłem wydarzeń jest miłość, wszystko da się i chce się poukładać na nowo. 

Gdybym komuś odpowiedziała na hipotetyczne pytanie kim jesteś niniejszym wywodem, pewnie rozdziawiłby usta zdziwiony, zupełnie jak ktoś, komu na pytanie how are you odpowiada się coś innego niż I’m fine, thanks. Zazwyczaj to ja słucham. Inni mówią, a potem łapią się na tym, że się nie spodziewali, że powiedzą mi TAKIE rzeczy. A ja się wtedy uśmiecham, bo wiem, że tak mam, że ludzie chcą opowiadać mi swoje historie i tak było, odkąd pamiętam. Lubię to.

fot.Leszek Garstka

Dużo murów zostało postawionych na drodze komunikacji między ludźmi. Mamy fortece jak z bajek o księżniczkach i książętach, tylko role do odegrania są dziwnie niewygodne, kostiumy wrzynają się w skórę, wieje chłodem i trudno wytrzymać. Marzę o zrównaniu wszystkiego z ziemią, wysadzeniu tych konstrukcji w kosmos i posadzeniu lasu, w którym każdy człowiek czuje się ważny, wolny, swobodnie wyraża siebie i z ciekawością poznaje innych. Las, w którym nie boisz się mówić, co myślisz i czujesz, bo wiesz, że nie zostaniesz oceniony, osądzony i zmieszany z błotem. 

Dla mnie marzyć to działać w kierunku, do którego prowadzi mnie moje pragnienie i to staram się robić w swoich codziennych działaniach. Może nie mówię dużo, ale dużo piszę, chwytam chwile i ubieram w słowa. 

Nigdy nie jest za późno, bo zawsze jest teraz. 

Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz w miesiącu mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho takie prościuteńkie słowa

Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie

„Jeszcze w zielone gramy”

 

autor: Maja Okamgnienie, @nomatka

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE