„Niedosyt” – recenzja

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

„Niedosyt” (tytuł oryginalny „Swallow”) Carla Mirabello-Davis’a bez obaw można nazwać najciekawszym reżyserskim debiutem, który pojawił się w tym roku na ekranach kin. Wielokrotnie przywodzący na myśl i porównywany do „Dziecka Rosemary”, ma moim zdaniem zdecydowanie więcej do zaoferowania niż film Polańskiego.

Mirabello Davis zdecydowanym krokiem wkracza „Niedosytem” w sferę nieoczywistego kina arthousowego i miejmy nadzieję, że jest to na razie mocne preludium tego, co nas czeka. Historia młodej kobiety, żony bogatego i przystojnego businessmana, którą większość filmu obserwujemy samą, ubraną niczym lalka, w pięknym dużym domu – motyw kobiety sprowadzonej do roli ozdoby i kury domowej, małżonki człowieka sukcesu nie jest niczym nowym, tak samo jak element ciąży, który to poskutkował zapewne wielokrotnymi porównaniami do wspomnianego wcześniej „Dziecka Rosemary”. Nowością i zaskoczeniem jest tu tytułowe schorzenie, które lepiej oddaje tytuł oryginalny – kobieta nie może oprzeć się pokusie połykania niebezpiecznych przedmiotów, takich jak szpilka, szklana kulka czy bateria.

W rolę głównej bohaterki, Hunter, wciela się Haley Bennett, aktorka o której mało kto powiedziałby wcześniej, że ma aż tyle do zaoferowania. Zasługą Bennett nie staje się jedynie lalczyna, urocza aparycja przełamująca dość dosadny wydźwięk filmu, ale przede wszystkim ogromna wrażliwość potrzebna do wyrażenia doznań i rozjaśnienia widzowi motywów, dla których bohaterka nie może się oprzeć wkładaniu poszczególnych przedmiotów do ust, bo przecież nie o samo połykanie tutaj chodzi. Jest ono jedynie nośnikiem pragnień i potrzeby samorealizacji, którą Hunter nieustannie odczuwa i które mimo nieustannych deklaracji kierowanych w stronę męża czy teściów o szczęśliwym życiu, jakie prowadzi, nieustannie jej doskwierają. Kolejną niewątpliwą zaletą „Niedosytu” jest magnetyzująca warstwa wizualna, zabawa kolorami i kolejne kompozycje, w których Bennett jest umieszczana. Mimo sporej różnorodności wykorzystywanych rozwiązań, obraz cały czas jest konsekwentnie spójny od pierwszych do ostatnich minut.

Elementem kluczowym jednak w większości scen, który powoduje u widza drapanie w gardle, jest doskonale zmiksowany dźwięk, manipulujący widzem i pobudzający już i tak doprowadzoną do ostateczności wyobraźnię. W tym drzemie prawdziwa magia i wyjątkowość tego filmu – reżyser wstrząsnął widzem pokazując kobietę, spokojnie połykającą małe przedmioty, tylko i aż. Nie ma potrzeby kontrowersyjnych ani drastycznych scen, rozbrajająca wręcz prostota tego filmu pod tym względem obroniła sama siebie. Jednym z niewielu minusów tego filmu, a jest to wada zdecydowana, pozostaje rozwiązanie scenariuszowe, które objął Mirabello-Davis mniej więcej w trzeciej części filmu. Pewne wątki nie powinny być poruszane a pewne niedopowiedzenia pozostawione same sobie. O ile przyspieszenie akcji pod koniec filmu i zmiana klimatu była w pewien sposób wymagana, tak niektóre wątki nie powinny być poruszane i kojarzone z głównym problemem bohaterki. Więcej nie mogę powiedzieć, by nie zakłócać odbioru tym, co „Niedosytu” nie mieli jeszcze przyjemności zobaczyć.

Mimo kilku końcowych usterek i niedociągnięć uważam, że „Niedosyt” jest pozycją obowiązkową dla każdego fana kina artystycznego w tym sezonie, co więcej, uważam, że niejednego opornego do arthouse’u może przekonać. A po seansie nie pozostaje nam nic innego, jak śledzić dalsze poczynania Carla Mirabello-Davisa i mieć nadzieję, że nie zmieni operatora kamery i dźwiękowca, z którymi współpracuje.

Reklama