Miejscy aktywiści niczym Las birnamski

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Jest pewien gatunek ludzi, który jak mało co, wywołuje u mnie skrajnie negatywne emocje. To tzw. miejscy społecznicy. Już tłumacze o co chodzi. Otóż wbrew przymiotnikowi w nazwie, osoby te wzięły sobie za punkt honoru zmienienie miasta w wieś. Ich główne postulaty, składane w postaci interpelacji do władz miasta, sprowadzają się najczęściej do: sadzenia niezliczonej ilości drzew, krzewów, siania paskudnych łąk, tworzenia kolejnych parków i zieleńców oraz ulic bez samochodów. Ponadto wyobrażają sobie jeszcze, że wszyscy mieszkańcy przesiądą się nagle na rowery, by w pocie i kurzu pedałować do pracy, na zakupy czy do kina, niczym jakiś Chińczyk.

Jakby mało było nieużytków wokół miast, gdzie ci terroryści mogą przecież pobudować swoje góralskie chaty z widokiem na las, nastawiać domków dla insektów, hodować kury znoszące ekologiczne jajka i od wschodu do zachodu słońca popierdalać po bezdrożach na swoich rowerach, by na koniec powiesić się na dowolnie wybranym drzewie. Ale nie, będą walczyć o to, by miasto było ciche, zielone i sielskie. Nie ma na to mojej zgody. Ja nie tęsknie za ciszą. Wręcz przeciwnie, cisza mnie niepokoi. A przyroda to chaos, brak kontroli i anarchia w najczystszej postaci. Dla mnie, tak jak dla Woody’ego Allena, smród śmietnika w bramie daje poczucie bezpieczeństwa. I tego się trzymam. Każdy szuka swego miejsca do życia, jakiegoś portu, który chronić go ma przed burzą. Ale żeby tak było, musimy mieć wybór. Ja w mieście szukam odgłosów życia człowieka, a nie wrzasków borsuka czy bażanta. Jak mówił Herkules Poirot: „Świeże powietrze, jest dobre dla ptaków i zwierząt futerkowych. Poirot potrzebuje solidnego, miejskiego powietrza”. Ja również. Oczywiście szanuję przyrodę i mam świadomość znaczenia ekosystemu dla mojego życia. Wymagam jednak od przyrody uszanowania mojej prywatności. Ja nie łażę po lasach, więc las niech nie przychodzi do mnie (Makbet najlepiej wie, czym to się kończy). Cenie także w mieście możliwość uprawiania samolubnej anonimowości, bez potrzeby dzielenia się swoim życiem z całą rzeszą ludzi, których po prostu nie chcę znać. Wieś mi tęgo nie zapewni.

Kończąc, proszę szanownych społeczników – „Nie przenoście mi stolicy do Krakowa”. Lubię zgiełk, tłum bezimiennych ludzi i nagrzany od słońca beton. Lubię ryk silników, dźwięk klaksonów i roznoszone przez wiatr worki foliowe. A jak będę chciał pozachwycać się puszczą i jej mieszkańcami, to obejrzę sobie zdjęcia, albo film Sir Davida Attenborough. Bo jak mówił wspomniany już przeze mnie Poirot: „Piękne widoki przyrody najlepiej wychodzą na obrazach. Po to płacimy artystom, żeby za nas znosili to wszystko, a my byśmy mogli podziwiać je potem w galeriach, wygodnie i bezpiecznie”.

Reklama