Włóczykij

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Ten, co powraca wiosną, nigdy już nie będzie taki sam – taką złotą myśl rodem z pamiętnika nastolatki, która dopiero co zaczęła golić nogi, zapisałem sobie na wirtualnej kartce. Źródło? Moja głowa, czyli nic. „Z pustego to i Salomon nie naleje”, ale przecież nawet w próżni są jakieś cząstki, które pojawiają się i znikają. To tak jak z ludźmi w naszym życiu – easy come, easy go. Łatwo przyszli, łatwo poszli. A może jednak ktoś zostaje?

Astrofizyk i pisarz naukowy John R. Gribbin z kolei twierdzi, jak podaje strona Kwantowo.pl, że „żadna cząstka we wszechświecie nie jest samotna – przez cały czas ma wirtualne towarzystwo”.  Coś Wam to przypomina? Świat, w którym wzajemnie się wybielamy, myśląc, że wyślemy komuś słodkiego posta, wesprzemy publicznie zbiórkę pieniędzy na szczytny cel lub udostępnimy zdjęcie potrzebujących pomocy i będziemy zbawieni. Niebiosa się otwierają, w bramie witają nas z kwiatami, bijąc brawa. Jeśli tak myślicie, to wiedzcie, że Alan Watts (siedząc sobie na chmurze) ma z Was teraz bekę, jak stąd do Australii. I nie dlatego, że popularyzował filozofię Wschodu i raczej nie pukał do tych samych bram, co Bob Dylan, lecz z powodu słów o małpie i rybie (polecam gorąco, tylko się nie pokaleczcie, tłukąc lustro po przeczytaniu).  W wirtualu mamy wszak wielu przyjaciół, pokazujemy swoje bogactwo, uprawiamy nałogowo autoerotyzm (jedną ręką można polakować wszystkie swoje wpisy i foty, co za rozkosz i do tego jaka prosta), jesteśmy wielkimi altruistami. Niby nic, ale to taka ulepszona wersja realu. Chociaż może niekoniecznie.

Skoro więc teraz trzeba sobie wszystko przedłużać z pomocą klawiatury i myszki (chociaż tak naprawdę coraz częściej dotykowo – przypadek?!), to problem leży nie w maszynie, lecz w duszy. Niedawno uciąłem sobie pogawędkę z bliską osobą. Wyznała mi, że jako dziecko inspirowana Tomkiem Sawyerem, szła samotnie nad rzekę łowić ryby. Wtedy i ja zacząłem szukać w głowie bohatera dzieciństwa. Kubuś Puchatek? Słodki, ale głupkowaty. Muminek? Naiwny. Papa Smerf? Za stary! Smerfetka? Za młoda! Gargamel? Łysy, brzydki i zły! Włóczykij? To jest kolo! Ma swój styl, nie znosi zakazów, oczytany i bystry, a przy tym zrównoważony, nienachlany, gra na harmonijce i ma tabun fanek!  Przede wszystkim jednak nie goni za ludźmi i zawsze wraca na wiosnę (moja ulubiona pora roku).

Przychodzi mi  do głowy w kontekście Włóczykija określenie „Cichy bohater”. To ktoś taki, kto ma gdzieś reguły rządzące tym światem, ale nie jest świrem podpalającym kosze na śmieci i bijącym ludzi. Po prostu idzie swoją drogą i ma tylko jedno życzenie w stosunku do otoczenia – „możesz iść ze mną, ale nie za, nie przed, tylko obok. Kiedy wszyscy będą krzyczeć o polityce, mówić Ci, w co masz wierzyć, Ty módl się po cichu, nie daj się klepać po ramieniu, mów własnym językiem. Miej dystans do siebie i otoczenia, żartuj, ale nie jak błazen od szpagatów. Zabawiaczy towarzystwa i tych wszechwiedzących, co pozjadali wszystkie rozumy, mamy bowiem zbyt wielu”. To wobec tego, zdrowie wszystkich Włóczykijów! Kawą oczywiście!

Reklama