Siłaczki

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Telewizor. Niegdyś okno na świat, dziś zbiornik odchodów. Odchodów popkultury, dla ścisłości. Pozytywnych walorów nabiera w sytuacji, gdy podłącza się do niego drugie pudełko do odtwarzania płyt DVD z filmami. No i kilka fajnych seriali sprzed  2000 roku też można na nim obejrzeć. Głębszy robi się jednak dopiero przy akompaniamencie panoramicznego głosu Krystyny, nie z gazowni, jak głosił słynny slogan reklamowy, ale tej opowiadającej o oceanach. Siedzę więc tak sobie przed tym odbiornikiem i wspominam moment, kiedy to  przekraczałem próg mieszkania pewnej drobnej miłośniczki kotów, która okazała się specjalistką od ludzkiej psychiki. Zaproponowała mi herbatę, a czarny kot usiadł między nami, dopraszając się adoracji. Choć od zawsze grałem w psiej drużynie, uległem i zacząłem głaskać jego futro. Obok leżało kilka książek historycznych. Rozmawialiśmy o jej pracy. Nie ma łatwo. Niewielka część doby dla siebie, spora liczba miejsc, w których służy ludziom medyczną radą. Jej emocje na szczęście znajdują ujście w bieganiu. Potem przypomina mi się rozmowa z badaczką układu nerwowego, z którą łączy mnie sympatia do szczekających czworonogów. Ona z kolei opowiadała mi o roszczeniowej postawie niektórych  badanych, a konkretniej rzecz  biorąc o braku zrozumienia z ich strony faktu, że młoda adeptka sztuki leczenia nie jest robotem i musi np. czasem skorzystać z toalety. Nie wspomnę już o zielonookiej siostrze, której samochód przemierza wiele kilometrów celem pomocy tym, których ciała odmawiają posłuszeństwa z racji różnych dolegliwości. Dodajmy do tego jeszcze nieprzespane noce w domu, gdzie mieszkańcom rzeczywistość miesza się z fikcją i otrzymamy obraz ciężko pracującej osoby, będącej przykładem dla każdego z nas.

Kwarantanna trwa. Gaszę telewizor. W głowie nadal mam rozmowy z prawdziwymi bohaterkami tych czasów – lekarkami i pielęgniarkami vel siłaczkami.

Reklama