Katarzyna Groniec: W kolorze blue

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
„Tęsknię, ale już nie dzwoń do mnie”, to jeden z wielu mocnych cytatów z płyty o niekochaniu, lecz niekochaniu dalekim od melancholii. Wszystko w odcieniach błękitu – jest tu i szarość smutku, i turkus nadziei. To zatem piosenki do słuchania nie tylko w Blue Monday, ale i lazy sunny afternoon. Katarzyna Groniec odpowiada na pytania o to, czym jest sztuka, spełnienie i starość, jak pozbierać się po nieudanej miłości i dlaczego warto dla uczucia opuścić ukochane miasto.

T.S. Eliot napisał: „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień”. Jak dobrze, że spotkałyśmy się w kwietniu i możemy porozmawiać o tym, co okrutne.

Przednówkowe miesiące po zimie są najgorsze. Urodziłam się w lutym, a ten razem z marcem to miesiące, kiedy trzeba się bardzo namęczyć, żeby dotrwać do wiosny. Płytę „Ach!” planowaliśmy wydać jesienią, cały materiał był już nagrany w lipcu, ale ta ostatnia prosta okazała się bardzo długa. Ostatecznie padło na okrutny marzec.

groniec_3

Zna pani wielu okrutnych ludzi?

 
Reklama

Daleko nie szukając – sama bywam okrutna. Nie muszę poznawać nikogo szczególnego, żeby wiedzieć, czym może być okrucieństwo. Oczywiście nie wydłubuję oczu ani nie dźgam nożem, ale potrafię być naprawdę wredna. Pocieszam się, że to dotyczy pewnie 90 procent populacji, a pozostałe 10 proc. to pretendowani do świętych. Mam wrażenie, że żyją we mnie, i dobrze się mają, skrajności.

Które może są wpisane w zawód artysty?

To słabe tłumaczenie. Można powiedzieć, że pracuje się z emocjami, więc człowiek jest rozchwiany, a prawda jest taka, że człowiek jest rozchwiany i dlatego wybiera ten zawód, a nie rozchwiewa się podczas jego uprawiania. Uważam, że artyście nie wolno więcej, choć jest na to społeczne przyzwolenie. Wybitnych artystów tłumaczy się przez ich umiejętności, geniusz, ale wielu przecież flirtowało z nazizmem, komunizmem i innymi ciemnymi stronami życia, a uzasadnianie tego przez pryzmat sztuki wydaje mi się głupie. Czym ma być więc sztuka dla tych, którzy się nią nie zajmują?

groniec_2

No właśnie?

Są różne szkoły – powinna wskazywać, siać ferment i tak dalej, ale też powinna być momentem odsapki od rzeczywistości. Sztuka tworzona dla rozrywki też jest w porządku. No ale czy rozrywka może być sztuką? Śpiewanie piosenek jest rozrywką, więc czy może być sztuką? Zbyt szybko szufladkujemy i przyporządkowujemy, żeby to później jakoś sensownie porozdzielać.

Płyta „Ach!” jest pogodzeniem się ze słowem „nie kocham”.

W warstwie muzycznej chciałam stworzyć baśniową opowieść. A teksty to opowieść typowa dla mnie – od rzeczy niedobrych do krótkiego momentu, kiedy wydaje się, że będzie już dobrze – od wiosny do jesieni i potem znów zaczyna się wszystko od początku. Nie wszystkie piosenki są o „nie kocham”, choć większość zabarwiona jest – boję się tego określenia, bo jest jak pieczątka – melancholią.

(W żoliborskiej kawiarni, gdzie rozmawiamy, w tym momencie słychać w tle utwór „Nathalie” w wykonaniu Gilberta Bécauda)

Czy to jest wesoła piosenka? A czy jest piękna? O to chodzi. (uśmiech)

groniec_5

Pani bywa czy jest smutna?

Jestem przewrotną optymistką. Po zadaniu pytania: czy będzie dobrze, odpowiadam pewnie i śmiało: będzie dobrze! Wątpliwości dopadają mnie, kiedy przechodzę do szczegółów.

Pianista Joep Beving powiedział kiedyś przed koncertem „Sadness is really nice” i ja się pod tym podpisuję. Dołącza pani do nas?

To raczej wy dołączcie do mnie, jestem starsza.

Jaki kolor ma pani smutek?

Niebieski. Turkus i niebieski – chłodne, uspakajające kolory – to dla mnie prawie jak terapia. Landszaft z niebieskim niebem i białymi chmurkami to największy banał, ale banał dający poczucie bezpieczeństwa.

I błękit, i morze słychać na nowym krążku. Czuć także niesamowitą przestrzeń i sopocki oddech.

To na pewno miejsce wolne od smogu. Płyta w głowie powstawała właśnie w Sopocie, choć fizycznie we Wrocławiu. W Sopocie czuję się coraz lepiej, choć po dwudziestu paru latach mieszkania w Warszawie przeprowadzka tam była wyzwaniem. Szczególnie że wydarzyła się szybko po przeniesieniu się na Żoliborz, którym nie zdążyłam się nacieszyć. Przez 15 lat mieszkałam na warszawskiej Pradze, a potem wyniosłam się właśnie tu, na Żoliborz. Zachwyciłam się absolutnie wszystkim, ale szybko podjęłam decyzję o zamieszkaniu w Sopocie. Początkowo zwyczajnie tęskniłam za Warszawą. Jednak po sezonie Sopot jest bardzo uroczy, do końca czerwca i od początku września dobrze się tam żyje. Ale w lipcu i sierpniu, podczas napływu turystów, pieszczotliwie nazywanych przez sopocian stonką, jest trudniej. Miejsca, które są odwiedzane z przyjemnością poza sezonem, na ten czas się omija. Tak więc lokalsi nie siedzą na Monciaku, ani nie ładują się na molo, a przemykają bokami w obawie przez stonką. (śmiech)

Bardzo podobało mi się pani wyznanie: „O czym miałabym rozmawiać z inżynierem?” i ta ironia losu, która panią dotknęła. O czym dziś pani z tym jedynym inżynierem rozmawia?

O najważniejszych rzeczach. Długo wydawało mi się, że mogę rozmawiać wyłącznie na tematy branżowe. A z tym inżynierem mogę rozmawiać o wszystkim. Nigdy nie uważałam się za osobę gadatliwą, inżynier też nie, natomiast kompilacja naszych osób powoduje, że strasznie dużo gadamy. To zaskakujące dla na obojga.

Jak wygląda życie z artystką?

Trzeba zapytać inżyniera, ale ja chyba nie jestem trudna. On pewnie też już się mnie nauczył, wie, kiedy nie podchodzić. Mam krótki lont, szybko się zapalam i wybucham, ale za chwilę jest pozamiatane i jestem gotowa, żeby powiedzieć „przepraszam”. Wystarczy zaakceptować, że takie wybuchy mogą się wydarzyć.

groniec_6

Wydarzają się w okresach tworzenia?

Nie ma to nic wspólnego z tworzeniem, choć ostatni etap poszukiwań rzeczywiście jest nerwowy. Jest spora napinka, trzeba wtedy na mnie uważać.

Szczęśliwa artystka śpiewa o smutku i to najpiękniejszy paradoks, jaki może sobie wymarzyć, czyż nie?

Zawsze sobie obiecuję, że napiszę coś innego. Potem próbuję to w sobie znaleźć i tego nie ma. Czy to paradoks? Spotkaliśmy się z inżynierem nie dlatego, że jesteśmy towarzyskimi wesołkami, wręcz przeciwnie. W pewnych okolicznościach oboje uchodzilibyśmy za gburów i niespecjalnie przyjazne jednostki. To nas właśnie powiodło w jakiś sposób do siebie, wyczuliśmy się. To znaczy, on mnie wyczuł, a ja za tym poszłam.

Myślę o tekstach z płyty „Ach!” i dochodzę do wniosku, że nie ma chyba bardziej ostrego noża niż najokrutniejsze „Nie kocham cię”.

Usłyszenie takich słów jest fatalne, ale gorszą rzeczą jest uświadomienie sobie sytuacji „nie kocha”. Kiedy przeprowadza się wiele takich rozmów w ciągu dorosłego życia, zauważa się w końcu, jak wygląda mechanizm wypinania się z takiego układu, gdzie już wiadomo, że nic z tego nie będzie. Ulubione zdanie w takiej sytuacji to: „Powinniśmy od siebie odpocząć”. Zazwyczaj nikt nie mówi wprost, nie ma takich okrutnych ludzi, którzy mówią „nie kocham cię” i wychodzą.

A czy nie byłoby to prostsze?

Byłoby, ale taka ludzka natura, że lubimy załatwiać sprawy w białych rękawiczkach. „Za porozumieniem stron polubownie rozstaliśmy się” – tak to nie działa. Zawsze któraś ze stron jest skrzywdzona bardziej.

Co jest gorsze – powiedzieć czy usłyszeć „nie kocham”?

Powinnam wybrać „powiedzieć”. Ale próbowałabym kłamać.

A jak się po tym pozbierać?

Pozwolić sobie żyć – to bardzo trudne. Naprawdę bolesne rozstania potrafią siedzieć w człowieku bardzo długo. Pamięta się je przez wiele lat, one włażą pod skórę. Trudno więc powiedzieć, czy wielkie zranienie kiedykolwiek się kończy. Ale można je odsunąć i nigdy do tych wspomnień nie wracać, to chyba najlepszy sposób na życie.

Zauważa pani silne emocjonalne reakcje wśród słuchaczy podczas koncertów?

Zależy to od tak wielu czynników… Są koncerty, które się silnie przeżywa – może to ciśnienie, może to scena, nagłośnienie, a może i zestaw ludzki, który na dany koncert przybywa. Czasem jest wsobnie i mocno, ale bywają też koncerty, podczas których nie można dotrzeć do słuchacza. Po występie ludzie przychodzą, żeby coś mi przekazać, opowiedzieć, co i jak na nich działa. Dla niektórych jest to moment oczyszczenia, inni mówią o konkretnych piosenkach, które lubią albo i nie. Albo że było ładnie, albo dziwnie.

groniec_1

„Dziwnie” to nie komplement?

Zależy, jak wyrażony. (śmiech) Lubimy pakować do szuflad, bo porządkuje nam to życie i ja do takiej szufladki także jestem zapakowana. Po przyjściu na mój koncert może okazać się, że z tej szuflady coś wystaje, że to nie taka znowu szuflada. Albo jeśli ktoś podążał za mną, to już ma kłopot, bo musi przyzwyczaić się do nowego brzmienia i formy. Lubimy, żeby było tak jak zawsze, a jeżeli coś się zmienia, może trochę przeszkadzać. Wśród moich słuchaczy występuje ciągła rotacja.

Czy artystka ma zawsze dwie twarze – prywatną i zawodową?

Nie ma na to rady. Nie można wszystkiego obnażyć, wszystkiego powiedzieć…

… choć społeczeństwo tego oczekuje.

To znak czasów. Wymaga się od artysty, by uczestniczył w mediach społecznościowych, bo to fantastyczny sposób na zdobywanie słuchaczy, ale jednocześnie problem, jeśli nie chce się o sobie mówić zbyt wiele. Można więc pokazywać niemal wszystko albo odpuścić. To kłopotliwe.

Pani jest w mediach społecznościowych.

To dla mnie straszna męka. Jestem ciągle ponaglana: wrzuć coś, wrzuć coś. Ogarnia mnie wtedy wściekłość i jestem okrutna. (śmiech)

Jaka jest różnica między artystką a artystką spełnioną?

Co to znaczy spełnienie? Czy w ogóle można poczuć się spełnionym? Czy to znaczy, że czegoś już nie mogę zrobić? Zawsze jest przecież coś do zrobienia. Wydawało mi się, że ze starością jest jak z ciążą. Kiedy zachodzi się w ciążę, ma się w perspektywie wielki strach o to, że będzie bolało, że zmieni się świat. Z biegiem miesięcy marzy się o tym, żeby urodzić, bo nie można sobie zawiązać buta. I ja myślałam, że gdy docieramy do pewnego momentu starości, to jesteśmy już na tyle zmęczeni i wypaleni, że już nie chce się żyć, a śmierć będzie od tego wybawieniem. Takiego wała! Nie o to chodzi. Powinno być tak jak u Benjamina Buttona. Perspektywa krótkiej prostej to dopiero okrucieństwo. Z biegiem lat, kiedy ma się poczucie, że wiele rzeczy mija, dzieci dorastają, prosta przed się skraca, a za wydłuża, ja nabywam raczej niepokoju niż spełnienia. To spełnienie i pogodzenie się z upływającym czasem wyczytane w psychologicznych książkach i poradnikach uważam za największą bzdurę świata. Jest wręcz odwrotnie. Jestem na etapie, kiedy przyglądam się odchodzeniu pokolenia przede mną po to, żebym ja sama mogła zająć miejsce tego pokolenia.

Perspektywa starości może być niebywale smutna.

Kiedy jest się tym środkowym pokoleniem, włącza się nowy rodzaj świadomości, jak strasznie źle to wszystko jest urządzone.

Co dziś wywołuje u pani reakcję słowem „Ach!”?

Czasem wystarczy obudzić się w dobrym nastroju, a czasem trzeba się napracować, żeby było „ach”. Czasem wystarczy poczytać trochę poezji. Mówię tak, jakby to była bułka z masłem, a przecież wejście w poezję bywa trudne. Takie to przecież niekonkretne, takie inne, ale czasem te niekonkretne wiersze dotykają istoty rzeczy, czegoś, co omijamy i nie potrafimy nazwać. To daje poczucie, że pogłaskało się coś miłego.

 

Tekst: Aleksandra Budka

Zdjęcia: Szymon Szcześniak/Warner Music Poland

Reklama