Nie będzie więcej córek

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Niekwestionowaną wartość debiutu Marty Handschke stanowi przyjęcie żeńskiej perspektywy – zwielokrotnionej i wielopokoleniowej: sióstr, matek, córek, siostrzenic, wnuczek, cioć. Nawet jeśli bohaterki opowiadają tę samą historię, bądź swoją, bądź którejś z członkiń rodziny, każda mikronarracja to osobne spojrzenie, inna pamięć szczegółów i sytuacji, odmiennie postawione akcenty.

Brzuch Matki Boskiej oddaje mentalność i sposób bycia właściwy nie tylko konkretnym seniorkom, także seniorkom w ogóle. Choć to portret jednostkowy i osobisty, drobiazgi typu: zapach maciejki w ogrodzie czy sałatka warzywna w pudełku po lodach, charakterystyczne powiedzonka i specyficzne nawyki do złudzenia przypominają coś (kogoś) znajomego, bliskiego, ukochanego.

Tym większa szkoda, że drzemiący w książce potencjał został zaprzepaszczony. Czysto techniczny detal – niewyjustowanie tekstu – już na starcie znacząco obniża komfort lektury, czyniąc ją uciążliwą dla przyzwyczajonego do symetrii oka. Refleksje dotyczące tego, jak patriarchalne struktury społeczne determinowały losy polskich kobiet na przestrzeni dziejów, nasuwają się same, ilekroć mowa o małżeństwach uniemożliwiających samorealizację, o wujkach-pedofilach, na poczynania których ciocie latami przymykały oczy lub o wnuczkach nieprzyznającym się dziadkom do próby gwałtu, z obawy, że zostaną obarczone winą. Poszczególne fragmenty, zwłaszcza czytane obecnie, nie potrzebują odautorskich dopowiedzeń i interpretacji; są wystarczająco przekonujące i przejmujące. Zamiast jednak obdarzyć czytelniczki/czytelników kredytem zaufania i zdać się na ich wrażliwość, Handschke zupełnie niepotrzebnie uderza to w mizoandryczne, to znów w martyrologiczne tony. O ile do pobożności krewniaczek odnosi się pobłażliwie, by nie rzec protekcjonalnie (w końcu buddyzm i Pramatka są z założenia lepsze, niż katolicyzm i Święta Trójca), o tyle błahy epizod z jamnikiem wykorzystuje do niewybrednej diagnozy płci męskiej („Spoglądam na psa z nieufnością. W końcu to samiec. A jak to jest z nieokrzesanymi samcami, wie każda z nas”).

Tymczasem – jak sądzę – nie o lepszość toczy się gra, lecz o równość. Powielanie deprecjonujących klisz dzieli, zamiast łączyć. Najgorętszy sprzeciw budzi zakończenie: autorka albo nie dostrzega potencjału herstories, albo weń nie wierzy. Za przełomowy moment uznaje bowiem… narodziny swojego syna. Płeć żeńską, pozbawianą sprawczości przez dziadków, ojców i wujków, wyzwolić może tylko męski potomek. Kresu niedoli nie zwiastuje dojście kobiet do głosu. Kres ów to – według Marty, „córki Gabrysi, wnuczki Kazi, prawnuczki Marianny” – mężczyzna stanowiący gwarancję, że nie będzie więcej córek.

 

Marta Handschke, Brzuch Matki Boskiej– recenzja

Reklama