Na chwilę przed zbiorowym szaleństwem świątecznych zakupów i handlowego armageddonu polecamy Państwa uwagę niepozorną książeczkę o wielkiej sile rażenia wiedzą. Wierzymy głęboko, że zrozumienie zjawisk nas otaczających pozwoli choć częściowo zniwelować albo złagodzić toksyczne skutki społecznej irytacji.
Nieprzyjemne doznania łączą się z reakcjami awersyjnymi, wykształconymi w toku ewolucji, żeby utrzymać nas przy życiu. Czynniki, które budzą irytację, kojarzą nam się z czymś, czego organizm każe nam unikać, dlatego wyzwalają silną reakcję. To kwestia pomylonej tożsamości – nie potrafimy rozróżnić prawdziwego zagrożenia od czegoś, co je naśladuje.
Jedni dostają szału, kiedy lekturę w autobusie zaburza im zbyt głośna rozmowa telefoniczna. Inni fizycznie cierpią, kiedy słyszą nieczyste bądź nierytmiczne dźwięki. U innego wściekłość, a nawet atak migreny wywoła zapach uznany przez jego mózg za irytujący. Odganianie muchy jest dla niej dodatkowo ekscytujące, ale nas doprowadza do szału. Po części wynika to z optymistycznego założenia, że kiedyś ta sama mucha zacznie krążyć wokół głowy kogoś innego. Po części z faktu, że dokładna trasa muchy wokół naszych uszu jest niemożliwa do przewidzenia. Muchy nie muszą się starać, żeby zwrócić na siebie uwagę: rodzą się z tą umiejętnością. „Co nas drażni, co nas wkurza” to arcyciekawa lektura, która pozwala wyjaśnić z naukowego punktu widzenia, dlaczego i czym nasz mózg się denerwuje. Wiele rzeczy mamy jako gatunek ludzki wspólny bez względu na półkulę planety, którą zamieszkujemy. Co innego jednak będzie denerwowało Azjatę, a co innego Amerykanina. W Japonii człowiek, który się odłącza od stada, jest irytujący. W Ameryce zasługuje na pochwałę. Wiedzieli Państwo, że w Japonii nastolatek tak burzliwie nie kłóci się z rodzicami jak na przykład w stetryczałej Europie? Też nie wiedziałam – warto sprawdzić, dlaczego.
Łatwiej nam zignorować coś, co jest miarowe, stabilne i standardowe. Ale zdarzenia biegnące według określonego wzorca – na przykład rozmowy, które mają wprawdzie swój rytm, ale jednak nie są przewidywalne – przyciągają naszą uwagę, czy tego chcemy, czy nie. To dlatego tyrady przez telefon w autobusie albo w poczekalni potrafią doprowadzić nas do białej gorączki. Spore fragmenty naszego mózgu są zorientowane na przewidywanie, co się wydarzy za chwilę. Taka orientacja mózgu ma doskonałe wytłumaczenie z punktu widzenia adaptacji biologicznej. Precyzyjna prognoza zostaje nagrodzona przez mózg. To jedna z przyczyn, dla których muzyka ma tak przewidywalne rytmy.
Być może potrafią Państwo dokończyć zdanie swojego małżonka, ale umysły z zasady chcą kończyć zdania za wszystkich. Kiedy słyszymy połowę rozmowy, tak jak wówczas, gdy ktoś korzysta przy nas z telefonu komórkowego (fachowo nazywa się je semilogami), zachodzi następujący proces: nasze mózgi nieustannie przewidują, co się wydarzy za chwilę, na podstawie aktualnego stanu wiedzy. Gdy dzieje się coś niespodziewanego, nasze mózgi skupiają się na tym, bo stanowimy system poznawczy poszukujący danych i uwielbiający stawiać prognozy.
Wkurza Państwa nieustanne jojczenie, że świat nie taki, kraj w ruinie i w ogóle nie wiadomo, jak żyć? Otóż narzekanie ma kilka użytecznych funkcji. Pierwsza z nich to tak zwana funkcja relacyjna – pozwalająca na nawiązanie i podtrzymanie relacji społecznych. Zauważmy, że osoba narzekająca (na swoją pracę, zdrowie, otoczenie) jednocześnie „otwiera się” przed rozmówcą, co może wpływać na pogłębienie ich relacji. Drugą funkcją narzekania jest autoprezentacja – tym razem jako osoby doświadczonej przez los, pokrzywdzonej, a zatem (szczególnie w polskich warunkach) zasługującej na szczególne zaufanie. W końcu w Polsce deklaracja „przez trzydzieści lat pracy niczego się nie dorobiłem” jest najwyższym certyfikatem moralności (a nie nieudolności).
Narzekanie może mieć także funkcję katartyczną – jak sobie poopowiadamy o tym, jak nam źle, to na chwilę robi nam się lepiej. Problem jednak w tym, że w polskich warunkach narzekanie prowadzi raczej do jego eskalacji. Co zrobić – taki klimat.
Co innego w branży filmowej – tam irytacja to wręcz towar pożądany. Scenarzyści i reżyserzy muszą być wybitnymi znawcami ludzkiej psychologii. Zazwyczaj robimy wszystko, żeby spędzać jak najmniej czasu z irytującymi ludźmi. Tymczasem obserwowanie ich z bezpiecznej odległości bywa znośnym, a nawet zabawnym doświadczeniem. Stąd legiony wkurzających postaci, które z pasją i kubłem popcornu oglądamy na ekranie, ale w rzeczywistości zapewne najchętniej dokonalibyśmy ich dekapitacji.
Człowiek jest jedynym ssakiem, który płaci za nieprzyjemność pobytu na kolejce górskiej, a nawet jest gotów zapłacić za nią ponownie. Mowa o zjawisku zwrotu hedonicznego – to, co za pierwszym razem smakuje okropnie, z czasem zaczyna wydawać się pyszne. Negatywna ocena zmienia się w naszym mózgu na pozytywną. Nie dotyczy to jedynie papryczek chili. Zgodnie z ustaleniami naukowców, lubimy z natury robić rzeczy nieprzyjemne: chodzić do kina na smutne filmu, choć na nich płaczemy, opowiadać obrzydliwe dowcipy – czerpiemy przyjemność z wiedzy, że ciała nam mówią coś, co nie jest prawdą. Podpuszczamy swoje ciała, żeby stały się smutne, ale wiemy, że tak nie dzieje się naprawdę. Taka rozbieżność staje się źródłem przyjemności, ale tylko dla ludzi.
Książka może być również przydatna dla par, które przechodzą przez kryzys w związku (funfakt: do najważniejszych metod dbania o związek należy świętowanie sukcesów partnera, a nie pocieszanie go w trudnych momentach). Jednym z zagadnień poruszanych przez autorów, jest sentysyzacja – nasilona reakcja na bodziec w wyniku wielokrotnego wystawienia na jego działanie. Partnerzy umieją tak świetnie zaleźć sobie za skórę z powodu zachowań, które nauka nazywa alergenami społecznymi: błahostek, które początkowo nie wywołują silnych reakcji, ale mogę prowadzić do wybuchu wściekłości, jeśli będą się powtarzały. Mowa o zachowaniach pomijanych milczeniem, do których dochodzi okresowo – niekoniecznie codziennie – i które z czasem działają coraz mocniej. Podsumowując: książka wyjaśnia, dlaczego to, co na początku związku uznajemy za urocze różnice, po latach policja wielokrotnie określa mianem motywu.
Pełna ciepłego humoru, skondensowanej wiedzy i doskonale przetłumaczona książeczka sama w sobie przypomina trochę wydawniczy figiel – nie sposób ją przeoczyć ze względu na neonową okładkę, z tak zwaną chorągiewką na czwartej stronie wydrukowaną do góry nogami (czy trzonkiem – jak kto woli). Przedmowa Artura Andrusa do polskiego wydania podpowiada również, że odwiecznym sposobem radzenia sobie ze stresem i irytacją jest humor – jeśli trzeba, czarny. Co w czasie kolejek przy kasach, gdzie najczęściej dostajemy zastrzyk z narodu w pigułce – może istotnie koić i rozluźniać.
Z życzeniami wytrwałości – Anywhere.
Joe Palca, Flora Lichtman, „Co nas drażni, co nas wkurza”, tłum. Olga Siara, ilustr. Marcin Wicha, PWN 2017.