Zawsze górą

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Matka Natura jest potężna, ale często o tym zapominamy. Huragany, pożary lasów, lawiny błotne czy śnieżyce to nic innego jak małe przypominajki, że z niektórymi mocami lepiej nie zadzierać. Zamiast być w centrum wydarzeń, które łatwo mogą nas pozbawić życia, możemy obserwować siły przyrody z domowego zacisza lub samochodu. A które miejsce będzie do takich obserwacji lepsze niż góry? I to te nasze, polskie.

Nasz kraj jest wyjątkowy, jeśli chodzi o możliwość podróżowania. Poranek możemy spędzić nad Bałtykiem, wdychając jod, a jeszcze tego samego dnia oglądać kładące się do snu Sudety lub Karpaty. Ponieważ większość turystów wybiera Zakopane lub Krynicę Zdrój, gdzie sezon trwa cały rok, ja pojechałam do malutkiego Karpacza, by przekonać się na własnej skórze o tym, że pogody w górach nie da się przewidzieć. Przekonałam się również o tym, że – choćbym bardzo chciała – nie jestem stworzona do chodzenia po górach.

karpacz_2

Najwyższym szczytem Sudetów jest Śnieżka, na którą chciałam dostać się miejską kolejką linową. Niestety, kolejka była w trakcie naprawy. Próbę wejścia na szczyt musiałam podjąć samodzielnie, bez pomocy lewitującego krzesełka, dzięki któremu w 20 minut znalazłabym się na górze. Ponieważ od pierwszych kroków pokonanych pod górę uświadomiłam sobie, jak beznadziejna w tym jestem, Śnieżka pozostaje dla mnie krainą niezdobytą. Wiosna na dole i prawdziwa zima na górze, pewnie nie tylko mi uniemożliwiły wejście na sam szczyt (albo chociaż do połowy drogi). W poszukiwaniu atrakcji, które mogłyby mnie uszczęśliwić, przypadkowo odkryłam sztolnie Arado w Kamiennej Górze, pół godziny drogi od Karpacza. Jadąc do zaginionego laboratorium Hitlera, spodziewałam się zobaczyć to samo, co w innych tego typu miejscach. Ku mojemu zdziwieniu zostałam przywitana przez przystojnego oficera Gestapo, który z rozbrajającym uśmiechem kazał mi za sobą iść. Podążając za nim, zostałam szarpnięta za ramię. Przestraszony chłopak w brudnym i podartym kombinezonie, wyszeptał mi, że jest tajnym agentem polskiego wywiadu i wie, jak dostać się do środka laboratorium i wykraść tajne plany dotyczące Wunderwaffe (czytając to, prawdopodobnie macie takie same miny jak ja, gdy zastanawiałam się, o co właściwie chodzi.)…

karpacz_4

Razem z grupą innych zwiedzających (a może innych agentów wywiadu, sama już nie wiem), na kuckach i po cichutku, wkradłam się do podziemi i dokumentowałam wszystko, co było w zasięgu naszych aparatów. Nagle rozległ się potworny huk. Ktoś pociągnął za spust swojego Walthera P38. Przerażenie wmurowało wszystkich w ziemię, bo wiedzieliśmy, że zostaliśmy złapani przez oficera Gestapo. Chodził, stukając co krok swoimi czarnymi, lśniącymi oficerkami i nucił pod nosem (oczywiście po niemiecku) jakąś wyliczankę. Wskazywał kolejno na niektóre osoby, jednak ten drobny, wychudzony chłopak wybłagał go, by za kilka paczek papierosów Marlboro pozwolił nam opuścić obiekt. Mieliśmy na to 30 sekund. Uciekając ciemnymi tunelami, omijając drewniane skrzynki z niewiadomą zawartością i słuchając przerażającego śmiechu w tle, zastanawiałam się, co właściwie jest prawdą, a co fikcją.

karpacz_3

Żeby trochę ochłonąć po tych barwnych wydarzeniach, jadę posłuchać szumu wody. Jako pierwszy wybieram Wodospad Kamieńczyka – najwyższy wodospad w Sudetach, gdzie woda spada z 27 metrów. Przebijające się przez zaśnieżone drzewa słońce tworzy bajkową scenerię. Przy wodospadzie nie ma nikogo. Mogę usiąść na zimnym śniegu i posłuchać ptaków, dźwięku spadającej wody i poczuć promienie słońca na twarzy. Przy Wodospadzie Szklarki czuję się jak w jakiejś tajemniczej, zaginionej krainie. Wszędzie dookoła jest zima, ale tam nadal panuje jesień. Przy uroczej Świątyni Wang jest spokojnie i bezwietrznie, jednak jest to tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Wieczorem ciemne, groźne chmury wędrują nad grzbietami gór, pochłaniając je coraz bardziej.

karpacz_1

Tylko raz na jakiś czas, któryś szczyt wyrywa się z objęć gęstych chmur i pokazuje się na zaledwie kilka chwil. Otaczający mnie kolor niebieski jest piękny, intensywny i absolutnie urzekający. Mróz i nadchodząca śnieżyca to wystarczający znak, że Matka Natura zaprezentowała mi już wszystko, co chciała. Jednego dnia widziałam kilka różnych pór roku w miejscach oddalonych od siebie o kilkanaście kilometrów. Musiałam opatulić się szalikiem, ale mogłam też zdjąć kurtkę. Słuchałam śpiewu ptaków, ale także nieprzerwanej niczym ciszy, gdy w niemym zachwycie oglądałam zbliżającą się do Śnieżki burzę. Nie trzeba być miłośnikiem wspinaczki, żeby pokochać góry. Tak samo jak chodzenie po nich, można kochać patrzenie na nie.

Reklama