Zasługi mężczyzn dla mody są ogromne. Christian Dior, Karl Lagerfeld, Yves Saint Laurent są znani nawet tym, którzy niewiele wiedzą o modzie. Jednak jest jeszcze jedno nazwisko. Kto wie, czy nie najważniejsze – Charles-Frederic Worth. To on stał na szczycie krawieckiej piramidy i to właśnie jemu zawdzięczamy wszytą w ubrania metkę.
Chciał być Napoleonem francuskiego krawiectwa. Marzył, by jego sztuka miała wysoki status i zapewniła Francji pierwsze miejsce w świecie mody. I gdy w 1868 roku stanął na czele stworzonej przez siebie nowej instytucji – krawieckiej izby związkowej – osiągnął swój cel. A stworzona przez niego „marka”, jak ją później nazwano, wyniosła krawiectwo do rangi dzieła sztuki.
Charles urodził się 13 październiku 1825 roku w zamożnej rodzinie. Jednak jego plany na przyszłość związane z zawodem adwokata szybko legły w gruzach, gdy pogrążony w alkoholizmie ojciec stracił cały majątek i opuścił rodzinę. Matka chłopca, zmuszona do przyjęcia posady służącej, wysłała jedenastoletniego syna do pracy w drukarni. Dwa lata później Charles-Frederic pożegnał się z mamą i wyjechał do Londynu. Pośród okrzyków ogarniętego roszczeniami robotników miasta udało mu się znaleźć cichą posadę w sklepie z materiałami. I to właśnie tu pierwszy raz usłyszał szelest jedwabiu. Zachwycony nową pracą, przypieczętował swój los. Uczył się pilnie nie tylko tkanin, ale także sposobu rozmów z wymagającymi, zamożnymi klientkami sklepu. Ta umiejętność doskonale mu się przyda kilka lat później, gdy po otwarciu własnego salonu w Paryżu, stał się dostawcą ubrań dla elity paryskich dam i cesarskiego dworu.
Choć dziś adres rue de la Paix 7 już nie istnieje, po właścicielu sklepu zostało coś znacznie więcej. Ambitny młodzieniec upinał na pracownicach sklepu tkaniny pomagając bogatym klientkom w podjęciu decyzji, który materiał będzie lepszy na suknię. Modele dwa razy w tygodniu prezentowane były na pracownicach sklepu, które stały się prekursorkami modelek. I tak narodził się pokaz mody. Pomysł bardzo spodobał się damom i prosiły Wortha nie tylko o narysowanie sukni, ale z czasem także o uszycie gotowej kreacji. To właśnie w jego dłoniach powstała koncepcja haute couture.
Zafascynowany sztuką Charles-Frederic słynął z ekstrawaganci i przepychu. Uwielbiał złoto, drogie meble i wyrafinowane przedmioty. Wzorem malarzy i rzeźbiarzy uważał się za wybitnego artystę, który dzięki krawieckim sztuczkom potrafił wymodelować kobiece ciało. Czuł się prekursorem i chciał chronić uszyte przez siebie kreacje. Postanowił więc, do wewnętrznej strony nowych sukni, wszywać kawałek jedwabiu, na którym zapisane były nazwiska – Worth & Bobergh (nazwisko wspólnika). To działanie spowodowało jednak podział jego klientek. Część z nich, zbulwersowana faktem, że przecież zapłaciły za kreację, więc jest ich, a nie salonu, po powrocie do domu wypruwały ze złością etykietkę z nazwiskiem twórcy. Inne ze zrozumieniem akceptowały to „dziwactwo”, a te, które chciały podnieść swój status społeczny, wręcz obnosiły się przed światem ukazując przechodniom skąd pochodzi ich kreacja.
Metki, jak później nazwano jedwabne prostokąty, a także sama marka, będąca najczęściej nazwiskiem twórcy, uczyniły z zawodu krawca sztukę. I choć dziś fakt, że ubrania mają swoje marki, a wewnątrz każdego z nich jest metka, jest dla nas czymś normalnym, w XIX wieku….
Czy więc Charles-Frederic Worth nie zasługuje na najjaśniejsza gwiazdę na firmamencie mody?